poniedziałek, 24 lutego 2014

Wyjazd do Tajlandii - prolog

No to zostaliśmy blogerami

Trudno napisać pierwszy post, bo tak naprawdę nie wiadomo od czego zacząć.
Chyba najlepiej będzie na początku napisać parę słów o sobie. Ja nazywam się Krzysiek i wraz z moją żoną Kamilą zdecydowaliśmy się kilka miesięcy temu na kompletne przeorganizowanie naszego życia  i przeprowadzkę do Tajlandii. O tym dlaczego Tajlandia, skąd w ogóle ten pomysł i jakie są nasze plany na przyszłość będziemy jeszcze pisać, ale najpierw chcielibyśmy opowiedzieć o tym, jak  funkcjonowaliśmy przez ostatnie lata.

Prawdziwy raj. Koh Phi Phi, październik 2013.



Nasza codzienność

Do tej pory żyliśmy w miarę normalnie, dzieląc nasze życie pomiędzy pracę a dom. Do tego by znaleźć odskocznię od codziennych stresów, imprezy w piątki i/lub w soboty - ot codzienność pary bezdzietnych (jeszcze) trzydziestolatków. Jednym słowem nic nadzwyczajnego. Ale trzeba wiedzieć też, że zawsze lubiliśmy podróżować i aktywnie spędzać czas, więc kiedy tylko nadarzała się okazja staraliśmy się gdzieś wyjeżdżać. Niestety nie podróżowaliśmy tak często jak byśmy tego oczekiwali bo na przeszkodzie zwykle stawały ograniczenia finansowe. Do tego czasu wolnego mieliśmy,  mam wrażenie z roku na rok coraz mniej, a to jeszcze bardziej utrudniało nasze plany podróżnicze.

Na całe szczęście od pewnego czasu udawało nam się częściej  wyskakiwać  gdzieś na weekend, czy to w Polsce  - na przykład na nasze ukochane wyprawy kajakowe, czy też gdzieś dalej - do Pragi, Lwowa czy Wilna. Dłuższe podróże owszem też się zdarzały, ale odkąd pamiętam zawsze wiązały się z koniecznością oszczędzania na nie, a potem wielomiesięcznego spłacania wykorzystanego kredytu odnawialnego i istotnie nadszarpniętego limitu na karcie kredytowej.  Sprawiało to, że takich wyjazdów było zdecydowanie mniej.

Cały czas jednak marzyliśmy o tym by pojechać gdzieś dalej, zwiedzić świat. Azję, Afrykę, Australię, zwykle jednak nasze podróże kończyły się w pobliskim biurze podróży, gdzie nasz zapał studził cennik takich wyjazdów.
Dlatego też zamiast do wymarzonej przez nas Tajlandii w podróż poślubną w 2009 roku pojechaliśmy do Egiptu.  Było super, ale to nie było to, co chcieliśmy przeżyć. Poziom egzotyki w klimatyzowanym hotelu w Sharm el Sheikh określił bym jako dosyć niski, za to dziurę w naszym budżecie jako zdecydowanie za dużą.

Rewolucja podróżnicza 

Pewnie byśmy dalej tak funkcjonowali, zbierając  przez kolejne 3 lata środki  na następną podróż z biurem podróży, gdyby nie to, że poznałem się lepiej ze wspaniałą osobą, która dosyć skutecznie wytłumaczyła mi, że podróże nie muszą być drogie, a wspaniały świat leży w zasięgu naszych rąk. Sporo rozmawialiśmy o tym  i efektem tych rozmów był nasz wyjazd do Tajlandii w październiku 2013.
To było coś zupełnie innego niż to, do czego przywykliśmy do tej pory. Kupiliśmy bilety, zarezerwowaliśmy 3 noclegi w Bangkoku pożyczyliśmy przewodniki (a jeden świetny  dostaliśmy - dzięki mamo!) i ruszyliśmy w drogę. No i było super, zwiedzaliśmy wspaniały Bangkok, nocowaliśmy w dżungli w namiocie przy granicy z Birmą, leżeliśmy pod palmami na rajskiej wyspie Kho Phi Phi popijając drinki udekorowane kwiatami storczyków - spędziliśmy w krainie uśmiechów ponad 3 tygodnie. I co bardzo ważne, nie zbankrutowaliśmy,  jak to bywało przy poprzednich naszych wyjazdach.  Czyli jednak można. Dziś sam jak widzę super oferty 5 dni w hotelu w Bangkoku za 5000 zł nie mogę uwierzyć, że ktoś je kupuje.

Dzięki ASW, że pokazałaś mi, że można :)

Nowa miłość

Jadąc do Tajlandii wiedzieliśmy, że można tam się tam przenieść i mieszkać. Osobiście znamy osobę, która tam żyje i ma się nieźle, do tego czytaliśmy z zapartym tchem blog Maćka Klimowicza, który bardzo polecamy, a samego Maćka  serdecznie pozdrawiamy (chociaż On jeszcze nie wie o naszym istnieniu). Kwestia przeprowadzki do Tajlandii była jednak dla nas tematem mocno  abstrakcyjnym. Do czasu...
Będąc już na miejscu zakochaliśmy się. W ludziach - uśmiechniętych, spokojnych, życzliwych tak różnych od smutnych, zestresowanych, których widzimy na co dzień w swoim otoczeniu. W kuchni - pysznej, zdrowej i do tego bardzo taniej - nawet dla nas. Klimacie - ciepłym, słonecznym i bardzo znośnym, nawet mimo pory deszczowej w której pojechaliśmy. A także w w tysiącu innych rzeczy, które sprawiły, że to miejsce wydało nam się właściwym miejscem do życia dla nas.

Do odważnych świat należy

Wracając z Tajlandii,  czekając na taksówkę, która miała nas zawieść na lotnisko natknęliśmy się na ulotkę w naszym hostelu. Na pierwszej stronie wielkimi literami przemawiała ona do nas "Teach English in Thailand". Wcześniej oczywiście wiedzieliśmy o takiej możliwości, ale wtedy trochę smutni, pełni melancholii związanej z  końcem  naszej przygody pomyśleliśmy o tym bardziej realnie. Bo dlaczego niby nie, przecież jest nam tu tak dobrze. Co więcej mamy oboje kompetencje do tego, by dostać pracę jako nauczyciele. Dziś wiem, że decyzja tak naprawdę zapadła  już w tym hostelowym hallu. 
Po powrocie dużo czytaliśmy o życiu w Tajlandii, rozważaliśmy wszystkie za i przeciw, wahaliśmy się,  ale wiedzieliśmy oboje, że jeśli się nie zdecydujemy, to do końca życia będziemy się zastanawiać czy czegoś nie straciliśmy. Gdy powiedzieliśmy głośno tak, poszło już szybko. Rozmowy w pracy o tej dosyć niecodziennej, bądź co bądź decyzji , lista spraw do domknięcia w Polsce i do załatwienia przed wyjazdem, przygotowania do podróży. O tym wszystkim napiszemy w kolejnych  postach.
20 stycznia kupiliśmy nasze "one way tickets" do Bangkoku i  wyruszamy 6 marca. Sporo osób rozmawiając z nami konkluduje naszą rozmowę stwierdzeniem "do odważnych świat należy". Im dłużej i częściej tego słucham to przekonuję się, że tak właśnie jest. Mamy jedno życie i jeśli nie jesteśmy zadowoleni z jego jakości to trzeba zrobić wszystko, by to zmienić a nie łudzić się, że jakoś to będzie. Pewne szanse nie pojawiają się dwa razy, warto więc zrezygnować z poczucia względnej stabilności i  zacząć wreszcie spełniać swoje marzenia.