czwartek, 20 marca 2014

Podróże: Ayutthaya - dawna stolica Syjamu

Postanowiliśmy, wprowadzić osobną kategorię postów na naszym blogu - "Podróże". Mamy nadzieję, że będą one szczególnie przydatne dla osób planujących wakacje w Azji bądź tych, którzy tak jak my uwielbiają podróżować także "palcem po mapie" licząc na to, że kiedyś uda się  już "realnie" pojechać w te miejsca :)Nie chcemy zastępować przewodników bo napisano już wiele świetnych (przy okazji polecamy te wydane przez Lonely Planet) dlatego będziemy bardziej skupiać się na naszych praktycznych doświadczeniach i spostrzeżeniach. Zaczynamy od dawnej stolicy królestwa Syjamu, miejscowości Ayutthaya.



Wat Mahathat
Krótko o historii 

Dawno, dawno temu tereny dzisiejszej Tajlandii należały do imperium Khmerów, potężnego państwa, którego terytorium obejmowało też obszar dzisiejszego  Laosu i Kambodźy. W XIII wieku wśród ludności zamieszkującej te tereny, mówiących w językach zaliczanych  do rodziny języków dajskich (to nie jest błąd) zaczęły przybierać na sile dążenia, które dziś nazwiemy niepodległościowymi. Zbiegło się to w czasie ze słabnięciem państwa Khmerów i pozwoliło na utworzenie w 1238 roku państwa Sukhothai, ze stolicą w mieście o tej samej nazwie. Warto wiedzieć, że Tajowie uważają ten okres za początek swojej państwowości, a Sukhothai (do którego mam nadzieję się wybierzemy niebawem) za swoją pierwszą stolicę. 

W roku 1351 król Ramathibodi I utworzył nowe państwo ze stolicą w Ayutthaya. Królestwo to rosło w siłę a w 1378 roku, wspomniane wcześniej królestwo  Sukhothai, stało się jego lennikiem. Finalnie w 1438 roku weszło w jego skład. Ayuthhaya  jako królestwo przetrwała 416 lat. Nie bez znaczenia był też fakt bardzo dobrego położenia geograficznego - na wyspie, co sprawiało, że stolica ta była trudna do zdobycia przez najeźdźców. Udało to się to dopiero w 1767 roku Birmańczykom, po trwającym rok oblężeniu miasta, kiedy to Ayutthaya została niemal kompletnie zniszczona. Na szczęście słowo "niemal" ma tu spore znaczenie, bowiem została tu ogromna ilość ruin mówiąca  wiele o dawnej świetności tego miejsca.


Malowidła wewnątrz Wat Ratchaburana
Dojazd

Do Ayutthaya przemieszczaliśmy się z Bangkoku. Mieliśmy cztery opcje do wyboru (ceny w jedną stronę):



  • Taksówka - koszt około 150-200 zł
  • Autobus - koszt około 6 zł 
  • Minibus - 9 zł
  • Pociąg - 1,5 zł 
  • Statek- 150  zł
Zgadnijcie co wybraliśmy?  To nie było trudne :)  oczywiście pociąg. Zasada, którą staramy się stosować,  to żyć  tu tak jak żyją Tajowie. Łatwo popaść w pułapkę przeliczania wszystkiego na złotówki - wtedy wydaje Ci się, że wszystko jest tanie. Ale nie jesteśmy tu na wakacjach, więc trzeba patrzeć na realia życia tutaj. Dlatego też jeśli mamy wybrać czy pojechać klimatyzowanym autobusem, czy pociągiem bez klimy  i mieć w tej samej cenie jeszcze obiad - wybieramy pociąg!

Nasza wycieczka zaczęła się od miłej niespodzianki - autobus, który zawiózł nas na stację Hua Lamphong - główny dworzec kolejowy w Bangkoku był bezpłatny - coraz bardziej podoba nam się ten kraj. Na dworcu dowiedzieliśmy się, że możemy też jechać pociągiem  ekspresowym  (jedzie chyba z 30 minut krócej i jest klimatyzowany) ale kosztuje 20! razy więcej.  Nie, nie dziękujemy - wolimy ten za 1,5 zł 

Stacja kolejowa  Hua Lamphong 

Potem było niestety już trochę gorzej, na stacji upał niemiłosierny, wiatraki rozpylające wodę poprawiały sytuację jedynie w niewielkim stopniu. 20 minut po czasie na stację wtoczył się nasz pociąg. A wtedy zaczęła się walka o miejsce siedzące. Kamila została szybko znokautowana ciosem łokciem, ja korzystając z przewagi wagowej i wzrostowej, którą dała mi natura wepchnąłem się do pociągu zajmując miejsca siedzące. Całe szczęście, że mi się to udało, ponieważ nie wiem jak byśmy przetrwali tą podróż stojąc. Najpierw pociąg stał 30 minut na stacji. Na zewnątrz 38 stopni Celsjusza, wewnątrz metalowej puszki pewnie ponad 50... To była masakra! Niecierpliwie czekaliśmy, aż pociąg odjedzie licząc na jakikolwiek ruch powietrza. Nie zawiedliśmy się, ruch powietrza nastąpił, ale głównie spowodowany był wpadaniem do środka wagonu spalin z lokomotywy, po prostu uroczo...
Kolejny powód do załamania się nadszedł 30 minut później, kiedy to pociąg stanął na stacji znajdującej się 20 minut spacerem od naszego mieszkania. Generalnie znaleźliśmy się niemal w tym samym miejscu co 3 godziny wcześniej, spoceni ,wykończeni i niezbyt chętni do jakichkolwiek aktywności. Nie ukrywam, że przechodziło mi przez myśl by wysiąść, wrócić do domu, wziąć prysznic i zaszyć się w klimatyzowanym pokoju. Chęć poznawania świata jednak zwyciężyła. Półtorej godziny później zatrzymaliśmy się na stacji w Ayutthaya.

Środki lokomocji w Ayutthaya


Na stacji spotkaliśmy bardzo miłą, elegancko ubraną panią, która wytłumaczyła nam kiedy mamy pociągi powrotne, gdzie jest mapa miejscowości  itd. Niemniej jednak straciliśmy złudzenia co do jej bezinteresowności, kiedy zaczęła nas przekonywać, że inny sposób zwiedzania niż stojącym tuż obok tuk-tukiem, nie ma sensu. Pozwoliliśmy sobie  nie zgodzić się z panią, przeszliśmy  na drugą stronę ulicy wypiliśmy mrożoną kawę za 2 zł sztuka i zaczęliśmy szukać przystani.( Jak wspominałem wcześniej stare miasto jest na wyspie.) Okazało się, że przystań jest tuż obok ale jeszcze bliżej jest wypożyczalnie skuterów bądź rowerów.
  • Wypożyczenie skutera na dzień to koszt 20 zł 
  • Wypożyczenie roweru - 4 zł sztuka - również za dzień
Nigdy nie jeździliśmy skuterem i nie mieliśmy ochoty na naukę tego dnia więc wybraliśmy rowery. Wypożyczenie przebiegło szybko. Ksero dowodu Kamili (nie nosimy ze sobą paszportów), 8 zł opłaty, wręczenie mapki i minutowy instruktaż co gdzie jest i ruszamy. 

Ważne: Wypożyczając rower pamiętaj by sprawdzić jego stan techniczny, w mieście tuż po drugiej stronie rzeki widzieliśmy serwisy rowerowe. Prawdopodobnie już tu zaczynają się pierwsze problemy z wypożyczonym sprzętem

Kamila nie zgłaszała zastrzeżeń. Mój rower trochę słabo hamował, ale po za tym wydawał się być ok i do tego bardzo mi się podobał więc zdecydowaliśmy się na pierwszą przedstawioną nam propozycję.


Wspaniały czerwony rower :)

300 metrów dalej wsiedliśmy na łódkę zwaną dumnie promem, zapakowaliśmy nasze rowery i 5 minut później byliśmy na drugim brzegu.

Zwiedzanie świątyń

Chociaż Ayutthaya to nie tylko świątynie, są też muzea czy inne ciekawe miejsca, czasu podczas jednodniowej wycieczki nie ma wbrew pozorom tak dużo. Udało nam się odwiedzić:

  • Wat Mahathat (wejście 5 zł) - chyba najsłynniejsze miejsce w Ayutthaya, a na pewno najczęściej uwieczniane na zdjęciach. Stary figowiec oplata swoimi korzeniami głowę Buddy.
  • Wat Ratchaburana (wejście 5 zł)- warto wejść do wnętrza głównego Prangu (wieży świątynnej), a następnie zejść po stromych schodach do malutkiej komnaty wewnątrz. Znajdują się tam antyczne malowidła.
  • Wat Thammikarat (wejście bezpłatne) - niestety zobaczyliśmy tyko z zewnątrz, było zamknięte
  • Wat Phra Mongkhon Bophit (wejście bezpłatne) - figura Buddy pokryta złotem.
  • Wat Phra Sri Sanphet (wejście 5 zł)  - świątynia i ruiny dawnego zespołu pałacowego, zabrakło nam czasu na wejście do środka :(
  • Wat Lokkayasutharam (wejście bezplatne) - ogromna figura leżącego Buddy
Wat Mahathat

Generalnie wrażenia super! To co bardzo nam dokuczało to temperatura. Większość kompleksów świątynnych położona jest na otwartym terenie gdzie nie ma praktycznie cienia. Do tego mury są tak nagrzane, że stojąc obok nich ma się wrażenie, że stoi się obok wielkiego pieca. Rekomendujemy zabranie okryć głowy i kremów w wysokim filtrem. My nie mieliśmy niestety ani tego ani tego, więc po zwiedzeniu pierwszej świątyni pojechaliśmy na poszukiwanie sklepu (niezastąpione SevenEleven!), w którym udało się zaopatrzyć w filtr o faktorze 70 :) Udało się nie poparzyć! :)
Świątynie czasami są w sporej odległości od siebie, więc rower był świetnym rozwiązaniem. Jeśli ktoś nie lubi wysiłku fizycznego rekomendujemy skuter. Pieszo byłoby trudno się przemieszczać.

Powrót do Bangkoku

Przed 19.00 musieliśmy oddać rowery, więc koło 18.00 musieliśmy ruszać ku wypożyczalni. Sam przejazd przez miejscowość był też niesamowity. My na naszych rowerkach, mknący 4 pasmową ulicą przy zachodzie słońca. Po drodze też były przeróżne atrakcje: mijaliśmy ludzi przemieszczających się na słoniach, przejechaliśmy 3 zatłoczone ronda (w odwrotną stronę w stosunku do tej, do której jesteśmy przyzwyczajen - było to duże wyzwanie!) musieliśmy przemierzyć naprawdę spory most wśród pędzących skuterów, samochodów i autobusów, no i wielokrotnie mijaliśmy stada bezpańskich psów. To ostatnie doświadczenie było szczególnie stresujące. O ile w Bangkoku psów jest sporo to tu są ich całe hordy. Psy tu chyba ze względu na temperaturę większość czasu spędzają na wylegiwaniu się, ale jak musisz minąć stado składające się z 20 zwierząt to nie czujesz się pewnie. Szczęśliwie się udało dotrzeć na dworzec w całości i po kolejnych 2 godzinach byliśmy w Bangkoku.  Tym razem dotarcie do domu było zdecydowanie szybsze. Wysiedliśmy na pobliskiej stacji Bang Sue i po przejechaniu kilku przystanków autobusem zadowoleni dotarliśmy z powrotem. 

Ten piesek akurat był bardzo przyjazny :)


Podsumowanie

Zdecydowanie mieliśmy za mało czasu i jesteśmy przekonani, że wrócimy jeszcze do Ayutthaya. Warto pewnie przyjechać tu na weekend  i główną część zwiedzania zaplanować na poranek badź wieczór kiedy nie jest tak gorąco. Ale jeśli ktoś ma mniej czasu i ma ochotę zobaczyć dawną stolicę Syjamu to jest to na tyle blisko Bangkoku, że spokojnie można zwiedzić podstawowe zabytki w jeden dzień.
Podsumowując koszty dla 2 osób:
  • Pociąg 6 zł 
  • Autobus 2 zł
  • Rowery 8 zł
  • Prom 1,4 zł
  • Napoje 14 zł
  • Filtr 14 zł
  • Obiad 20 zł (dużo za dużo jak tajskie ceny, ale cóż turystyczna miejscowość)
  • Wstępy 20 zł
  • Do tego jakieś przekąski etc.
Wat Phra Sri Sanphet 

Generalnie całodniowa wycieczka zmieściła się w 100 zł. Myślę, że to całkiem niezła cena jak na tyle atrakcji, a gdybyśmy byli lepiej przygotowani wydalibyśmy jeszcze mniej.  Będziemy bogatsi o te doświadczenia podczas naszej kolejnej podróży :)